Teatr Rampa i zguba

Mam to szczęście w życiu, że z dosyć dużą regularnością pojawiają się w domu rozmaite wypieki. Część z nich uzyskuje specjalne certyfikaty, co pozwala pokazać je większej publiczności. W związku z tym co jakiś czas trzeba odwiedzić jakiś sklep, np. tortowinię, która mieści się na Targówku. Odwiedzając go można przejechać koło Teatru Rampa. Jako, że na co dzień przemieszczamy się rowerem, to zwracamy szczególną uwagę gdzie można rower przypiąć, którędy przejechać (żeby było wygodnie, cicho, szybko, bezpiecznie itp). Nieprzyzwoitością byłoby zatem przeoczyć stojaki rowerowe pod teatrem!





Na plus należy zaliczyć świetną lokalizację, bo znajdują się całkiem blisko wejścia.
Na zdjęciu widać tylko jedne, ale jeszcze kilka było po drugiej stronie (przed parkiem).


Bardzo przyjemne jest też malowidło z tyłu Happy




Dobrze, że są, ale niestety, są kompletnie niefunkcjonalne. Być może na Wigry to by się nadawał, ale próba wstawienia tam roweru miejskiego powodowała wyginanie obręczy Sad
Zamiast tego miejsca, które zajmują idealnie by było, gdyby wstawiono porządne stojaki, które umożliwiałyby oparcie roweru, przyczepienie ramy oraz koła. A przydałby się nie tylko na czas wizyty w teatrze, ale także na spacer po okolicznym parku...
O tym, że jadąc rowerem do teatru może być ciężko zaparkować już się przekonałem. Pisałem o stojakach przed Teatrem Wielkim oraz Narodowym (
Rowerem do teatru) oraz w okolicy Teatru Kamienica (Kulturalny wieczór). W pierwszym przypadku miejsc nie było wcale, w drugim skorzystaliśmy ze stojaków "miejskich", które (na szczęście tam były).
Z dzisiejszą wizytacją związane jest jeszcze jedno zdarzenie, o którym nie tylko chcę, ale także warto opowiedzieć. Otóż wspomniany na początku producent słodkości pełniący także tymczasowo obowiązki reporterskie (jest autorem powyższych zdjęć) padł ofiarą ziemskiej przestępczości. Otóż po zrobieniu zdjęć telefon wyparował (znaczy się zaginął, ale równie dobrze mógł być przechwycony przez wrogie siły). Mój reporter zorientował się po jakimś czasie i wszczął alarm. Nie zostało nic innego jak wezwać brygadę. Zabrałem posiłki oraz sprzęt pomocniczy i ruszyłem na poszukiwania. No dobra, za posiłek służyło mi jabłko a za detektor przechwyconych telefonów - drugi telefon, który ma porwany sprzęt na szybkim wybieraniu.
Szaleńczy wyścig na miejsce przestępstwa (ścigałem się z ewentualnymi siłami wroga) muszę uznać za (niestety) przegrany. Mimo pomocy ultra szybkiej Lucynki i tak nie zdążyłem. Gdzieś w połowie drogi dostałem telefon. Tak, połączenie było z przechwyconego aparatu. Ale cóż, spodziewałem się, że albo Oni, albo ja. Zatem została opcja okupu. Umówiłem się na spotkanie, w neutralnym miejscu, na skraju parku, na skrzyżowaniu - aby dobić targu. Tu muszę się przyznać, że (może wskutek zmęczenia) dałem się zaskoczyć, i to ja zostałem odnaleziony...
Ale dlaczego o tym wszystkim piszę?
Ano dlatego, że człowiek, który znalazł telefon okazał się sympatycznym, starszym (choć jeszcze w sile wieku) ziemianinem, który zachował się... bardzo ładnie. Po prostu tak, jak powinien się zachować człowiek. Wymieniliśmy uściski dłoni, w zamian dostałem zgubę, pożyczyliśmy sobie miłego dnia i tyle. Nie chciał słuchać o żadnej formie wdzięczności poza dobrym słowem.
Może to jest tak, że życie kołem się toczy? Pamiętam jak kiedyś (lata temu) znalazłem w autobusie czyjąś komórkę. Wtedy też poszukiwałem właściciela, tyle tylko, że poprzez operatora sieci komórkowej. Może teraz przyszła pora na odwrócenie losu? Kto wie...
W każdym razie dobrzy ludzie są na świecie i nigdy nie wiesz kiedy ich spotkasz. I o ile czasem się narzeka, to trzeba także potrafić uczciwie coś pochwalić.

blog comments powered by Disqus